Polska rękodziełem stoi. Zwłaszcza ostatnio, po sukcesach święconych przez jubilerstwo, papierowe wikliniarstwo, szydełkowanie, modeliniarstwo i decoupage, zauważalny jest wzrost popularności szycia, a polska blogosfera szyciowa rozrasta się w zastraszającym tempie. Jak grzyby po deszczu powstają kolejne strony o szyciu i dla szyjących, coraz więcej krawcowych wychodzi z ukrycia i pokazuje światu swoje dzieła. To świetna wiadomość! Jednak każde pozytywne zjawisko ma drugą stronę medalu.
Uszyte przedmioty nie pojawiają się w próżni, żadna z Nas nie jest Bogiem, żeby tworzyć z niczego. Ubrania, pluszaki i dekoracje wyłaniają się z chaosu naszywek, guziczków, zamków, wstążeczek, koronek i gumek, które przecież skądś trzeba brać, a skoro jest zapotrzebowanie, to możemy być pewni, że rynek stanie na głowie żeby je zaspokoić. Interes kwitnie. Każdy może mieć pasmanterię, przecież nie każdy właściciel salonu samochodowego musi znać się na mechanice. Większe lub mniejsze, lepiej lub gorzej wyposażone, profesjonalne i amatorskie, są w każdym większym i mniejszym mieście, w różnych ilościach, a my nie możemy bez nich żyć. Każda Kobieta Szyjąca musi od czasu do czasu wybrać się do pasmanterii, każda Kobieta Szyjąca Niskobudżetowo udaje się tam z ciężkim sercem, a wychodzi z lekkim portfelem. Niestety. Spójrzmy prawdzie w oczy, diabeł tkwi w szczegółach, to dodatki pochłaniają najwięcej pieniędzy, wie o tym każdy, kto zapłacił kiedykolwiek 3 złote za guzik (jeden guzik), albo 7 – za kawałek koronki. Czysty wyzysk człowieka przez człowieka, a przecież jesteśmy od nich uzależnione.
Osobiście (jak to ja) staram się wykorzystywać jeden guzik wielokrotnie, ale po pierwsze – nie do wszystkiego da się zastosować tę metodę, a po wtóre – cóż zrobić, kiedy w naszej głowie powstanie sielski obraz pięknej koronkowej kreacji z wymyślnymi guziczkami, mnóstwem wstążeczek, paciorków i innych absurdalnie drogich, niezwykle luksusowych i absolutnie niezbędnych dekoracji? Wyciągnąć zaskórniaki i pognać do pasmanterii!
Prawdę mówiąc nie mam ulubionego sklepu. W rodzinnym mieście odwiedzam od lat trzy te same pasmanterie, jęcząc i biegając do czasu, aż znajdę element dokładnie taki, jaki sobie wymyśliłam. W Krakowie chodzę do najbliższej, choć ostatnio postanowiłam sobie, że więcej tam nie pójdę, bo nie dość, że drogo i nędznie wyposażona, to jeszcze nie przepadam za panującą tam atmosferą (nie będę robić antyreklamy i daruję sobie szczegóły). Przyznam, że przeżywam pasmanteryjny kryzys. Może Wy podpowiecie mi jakie krakowskie pasmanterie są godne uwagi? Jakie są Wasze ulubione pasmanterie?