Od jakiegoś czasu myślałam o pogodzeniu tego, czym zajmuję się zawodowo z szyciem. Tak urodził się w mojej głowie cykl wpisów – Modna książka. Jak nazwa bynajmniej nie wskazuje, w luźny sposób będzie on dotyczył ubrań, które przewijają się na kartach rozmaitych książek. Nie wiem jak długo potrwa, ale wstępnie zakładam, że długo, bo temat jest niewyczerpany.
Na pierwszy ogień (choć w przypadku książek, to dość niefortunne określenie) pójdzie „Sto dni bez słońca” Wita Szostaka.
Wspomniałem, że na parterze znajdował się sklep z tweedem.(…)
Do tegoż sklepiku i zakładu krawieckiego w jednym skierowałem swoje kroki drugiego dnia po przybyciu. Nie byłem jakoś szczególnie zainteresowany tweedem, ale w Newport nie znajdziemy wielu rzeczy do zobaczenia. Nacisnąłem klamkę i wszedłem w ciasny świat zielonych marynarek i brązowych kamizelek. Na półkach po lewej stronie leżały bele materiału, a po prawej, na wieszakach, wisiały gotowe ubrania. Pomiędzy tym wszystkim poznałem ją.
Wit Szostak „Sto dni bez słońca”
Zapowiada się harlequinowo, ale nie jest to początek historii namiętnej miłości, lecz raczej dość żałosnej historii niemłodego już nieudacznika… doktora polonistyki. Doktor ów przyjeżdża na wymianę uniwersytecką niemalże do ojczyzny tweedu – na, leżące nieopodal Szkocji, choć nieistniejące na mapach wyspy, Finnegany. Tam, wyśmiewany przez wszystkich, nieustannie robi z siebie przykrą karykaturę człowieka, a wszystko to z tweedem w tle.
Tweed – sławna m. in. dzięki Sherlockowi Holmesowi tkanina wełniana – pochodzi ze Szkocji. Najczęściej możemy spotkać się z tweedem w tzw. jodełkę. Nieraz, buszując po sklepach z tkaninami słyszę pytania kupujących: „Czy jodełka jeszcze modna?” Umiecham się wtedy pod nosem, a ostatnio przychodzi mi do głowy też „Sto dni bez słońca”.
Szkoci mają ewidentne zamiłowanie do słowa Tweed. Mają nawet taką rzekę, choć trudno mi orzec, czy ma ona jakiś związek z wełenką… może okoliczne owce lubiły moczyć nogi w tej rzece… Choć wydaje mi się, że owce generalnie nie lubią się moczyć.
Więcej o tweedzie można sobie poczytać tu: http://prochnik.pl/blogi/klasyczna-elegancja/jesien-to-czas-na-tweed/ – ciekawy tekst.
Tweed, jak wszystko, może być modny i niemodny.
Takie marynary a’la podstarzały profesor nie podobają mi się.
A z drugiej strony, miło czasem zobaczyć na ulicy takiego nieco przestylizowanego pana.
Byle nie za często!
Znalazłam też ciekawe, nowoczesne zastosowanie tweedu.
Na trampkach.
Może pasowałaby do nich taka „Holmesówka”?
A jak Wam się podoba House w tweedzie?
A tu inny tweedowy gadżet:
Poniżej mamy klasyczny przykład zaawansowanej tweedomanii. To uczestnicy retro-rajdu rowerowego, który jest chyba świetnym przykładem tego, że tweed wrócił do łask. Przynajmniej w pewnych kręgach.
Panie w tweedzie – prosto od Chanel
W stylizacjach z przełomu XIX i XX wieku (aż po lata 40.) tweed szalenie mi się podoba. Mój płaszcz (choć bawełniany) też ma taki typowo tweedowy wzór.
A Wy widzicie się w tweedzie?
Źródła zdjęć: 1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8