Dziś postanowiłam pokazać Wam zabytek z epoki archaicznej. Rzecz uszytą ponad rok temu dla mojego Mężczyzny.
Na początku grudnia ubiegłego roku postanowiliśmy, że nadeszła pora, aby pójść z duchem czasu i sprawiliśmy sobie tablety. Mulitimedialne. Oboje. Mój sprzęt miał w komplecie swoje firmowe ubranko, natomiast jego kolega takiego nie posiadał, w związku z czym narażony był na porysowanie. Otrzymałam misję, aby temu zaradzić i zaradziłam.
Z dwóch kawałów grubego i przyjemnego w obyciu sztruksu uszyłam etui. Żadna filozofia, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że nie miało ani podszewki, ani porządnego zamknięcia. Jedynym zapięciem był niepraktyczny guzik, który zresztą szybko odpadł i przepadł. Z perspektywy czasu trzeba przyznać, że nie było to rozwiązanie najszczęśliwsze i gdybym teraz szyła owo etui, to zapewne miałoby zamek.
Etui ozdobiłam łosiem wyciętym ze skóry i przyklejonym zamszową stroną do góry – żeby było męsko i minimalistycznie. Początkowo miał to być renifer (gdyż Mężczyzna zapadł ongiś na ciężką fascynację reniferami, która utrzymuje mu się po dziś dzień), ale napadła mnie jakaś niemoc twórcza i nie byłam w stanie stworzyć wystarczająco reniferowatego renifera. Z pomocą przyszły foremki z IKEI. Takie do ciastek. Były wśród nich wiewiórka, ślimak, miś, jeżyk (każdy pewnie zna ten zestaw), ale wybór padł na łosia (przez jakąś tam analogię do renifera – wtf?) i łoś się przyjął.